![]() |
Idąc dzisiaj Nowym Światem jak zwykle próbowałem zlokalizować bar Bajka. I jak zwykle nie dałem rady, mimo że byłem tam dziesiątki razy. Przychodziłem już w czasie studiów, żeby szybko przepić nędzne stypendium i w ten prosty sposób uniknąć zdradliwych dylematów, na co wydać kasę. Panie z obsługi mnie lubiły, traktując niczym niesfornego, uroczego i lekko upośledzonego syna, dzięki czemu miałem pierwszeństwo w obsłudze stolikowej i łazienkę za darmo, co znacznie ułatwiało mi wprowadzanie w życie intelektualnej autodestrukcji.
Z tym barem związane jest parę wstrząsających historii, np. sprawa słynnej zimowej teleportacji. Zaczęło się niewinnie: spotkałem się tam z moim kumplem Bartkiem, filozofem zresztą. Przy brzęku pucharów i w kłębach dymu oddaliśmy się ambitnej dyskusji o kulturze, meandrach życia i rychłym nadejściu Antychrysta. Wkrótce przysiadł się do nas miejscowy zdeklasowany inteligent, naciągnął nas na parę kolejek i w zamian podzielił się z nami swoimi surowymi osądami moralnymi i opiniami na temat bieżącej polityki. Pamiętam, że robiło się coraz ciemniej, świat zawężał się, a czas zwalniał. Parę godzin potem ocknęliśmy się w nieznanym nam miejscu. Była to duża stacja benzynowa, na zupełnym odludziu. Przez chwilę próbowaliśmy w ciemno zorientować się w terenie, ale nasze udręczone umysły nic nam nie podpowiadały. Udałem się do barku na stacji i zapytałem siedzącej tam pani nieśmiało, gdzie jestem. Niewiasta popatrzyła na mnie jak na wariata i powiedziała, że pod Radzyminem, czyli spory kawałek drogi od Nowego Światu. W odruchu serca doradziła jak najszybciej wrócić do stolicy, pokiwała głową nad moim upadkiem i życzyła powodzenia. Droga powrotna zajęła nam dużo czasu, który przeznaczyliśmy na rozwiązanie zagadki naszej teleportacji. Przychodziły nam do głowy różne śmiałe teorie, np. o tunelach w czasoprzestrzeni i handlarzach narządami, ale upadły one w zderzeniu z chłodną logiką i faktami. Przez długie lata jeszcze się nad tym zastanawialiśmy, chcieliśmy napisać do Wołoszańskiego, żeby tym się zajął, ale w końcu daliśmy spokój.
W tym samym miejscu, któregoś lata przysiadła się do mojego stolika, zwabiona powłóczystym spojrzeniem, młoda ładna dziewczyna, próbująca dogadać się po angielsku z panią kelnerką. Dziewczę po chwili dostało swoje wino i wyznało, że jest amerykańską turystką na wakacjach. Ponieważ byłem jeszcze dosyć trzeźwy, szybko zorientowałem się, że ma dziwnie znajomy akcent, a jej angielski nie brzmi jak w moich ulubionych hollywoodzkich filmach. Przyciśnięta wyznała, że jest owszem turystką, ale z Rosji, a ta historyjka miała jej dodać uroku i zachodniego sznytu w oczach Polaków, którzy jak wiadomo nie przepadają za braćmi Słowianami zza Buga. Była trochę zawstydzona całą tą nieporadną maskaradą, mimo, że nie robiłem jej żadnych wyrzutów. W ramach zadośćuczynienia postanowiła okazać mi swoją sympatię i w tym celu udaliśmy się na tyły Muzeum Narodowego, gdzie znajdują się zacienione i dyskretne ławki. Akcja nabierała kolorów, błogosławiłem w myślach Matkę Rosję, jej nędzę i rozległe stepy, szarpiąc się z jej dżinsami, gdy nagle niewiadomoskąd pojawili się w naszym zakątku dwaj policjanci na motorach i brutalnie sprowadzili nas na ziemię. Panna wystraszona, znowu udawała amerykańską turystkę, funkcjonariusze bezdusznie poprosili ją o paszport i po radiowych konsultacjach z Bazą, zabrali dziewczynę na posterunek w celu wyjaśnienia sprawy. Chciałem bohatersko udać się z nią, ale oprawcy w mundurach poradzili, żebym spierdalał, chyba, że chcę spędzić noc na Kolskiej. Bywałem już w tym legendarnym i złowrogim przybytku porządku publicznego, więc szybko zabrałem mój dowód osobisty i grzecznie się pożegnałem. Idąc potem w stronę ulicy Książęcej, widziałem jak moja Rosyjska Niespodzianka jest wieziona radiowozem w nieznanym kierunku, motocykliści jechali za nią, niczym honorowa eskorta. Wydawało mi się, że rzuciła mi smutne spojrzenie zza zakratowanych okien, ale to mogła być tylko projekcja, stworzona na potrzeby moich wyrzutów sumienia. Wieczór dopiero się zaczynał, więc szybko przestałem miotać w myślach obelgi na warszawski aparat przemocy, który pozbawił mnie tej niepowtarzalnej okazji do bezpośredniego zacieśnienia odwiecznych więzów przyjaźni polsko-rosyjskiej. Dzień zakończyłem na ulicy Lwowskiej, u mojego kumpla, któremu opowiedziałem wszystko ze trzy razy, a potem uprzejmie i szybko pozbawiłem się przytomności, żeby dalej nie przynudzać...
|
16 sty 2011
buddha bar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O rany, tak długiego wpisu to tu jeszcze nie było!!! Lubię:)
OdpowiedzUsuńJednym słowem zaliczyłeś zgon. Jak mówią dzieciaki. Obawiam się , ze zdarzyło się to dwukrotnie w tej opowieści.;)
Obawiam się, że kiedyś bardzo lubiłem tracić przytomność, mniejsza o powody ;)
OdpowiedzUsuńA poza tym, już kilka razy miałam to napisać, podoba mi się nowa oprawa bloga, choć taka mroczna.
OdpowiedzUsuńTo znaczy masz dobry gust, choć mroczny ;)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie sie czyta:)Twoje spojrzenie tez jest mroczne.
OdpowiedzUsuńTylko spojrzenie, reszta jest światłem :)
OdpowiedzUsuńWiedzialam ze za tym mrocznym spojrzeniem kryje sie oswiecony czlowiek:)
OdpowiedzUsuńA zdjęcie jakie świetne!
OdpowiedzUsuńto już raczej video terror, o nagłówku.
OdpowiedzUsuńZawsze można zamknąć oczy, albo przejść do jakiegoś bloga o scrapbookingu ;)
OdpowiedzUsuń