28 sty 2010

inferno

Większość ludzi, których spotkałem, pamiętam nie dlatego, że byli interesujący. Mam po prostu dobrą pamięć, to wszystko. Tych ciekawych pamiętam lepiej, wyraźniej, inaczej. Poznawałem ich w różnych miejscach, czasami bardzo dziwnych. Na przykład w renomowanym warszawskim psychiatryku, na oddziale o kodowej nazwie OLAZA. Był połączony z tzw. farmakologią, więc wreszcie miałem okazję zobaczyć dom wariatów od środka, co zawsze było moim marzeniem. Byłem tam osiem dni i żeby nie zwariować, rozmawiałem z ludźmi. Nic tam nie było do roboty, tylko trzy razy dziennie leki, znudzone pielęgniarki i monotematyczni koledzy z sali.

Najpierw poznałem Sylwię, miała 24 lata, psychozę i różne fobie. Była ładna i uroczo wyglądała w zwiewnej piżamie, pewnie dlatego do niej podszedłem. Zaczęliśmy rozmawiać, ja opowiedziałem o moim upadku, ona o swoim strachu. Przez 6 lat praktycznie nie wychodziła ze swojego pokoju, słuchała muzyki i powoli popadała w obłęd. Była już na oddziale jakiś czas i stopniowo dochodziła do siebie. Miała wielki apetyt na życie i świat, którego praktycznie nie znała. Spotkałem ją potem jeszcze, była wiosna, wróciła do domu, chodziła na terapię i zaczęła nadrabiać stracony czas.

Plątał się przy niej Mirek, młody prosty chłopak o szczerej twarzy radzieckiego czołgisty. Jednak pierwsze wrażenie było bardzo mylne, ponieważ młodzieniec był nachalnym mitomanem, popadającym coraz bardziej w świat własnych fantazji. Pamiętam, że podszedł do mnie pewnego popołudnia i przestraszonym głosem powiedział, że właśnie usłyszał bezlitosną diagnozę: schizofrenia. Po czym dodał: Co to jest? Jako człowiek światły i uprzejmy wyjaśniłem mu w czym rzecz, dodając, że na dłuższy czas musi zapomnieć o łatwych motorach i szybkich dziewczynach, bo nieprędko stąd wyjdzie. Odszedł przerażony i w ciągu następnych dni zupełnie odleciał. Omijał mnie, ale wpadliśmy na siebie w zaułku TV kiedyś wieczorem. Mirek stał zadowolony przed magiczną skrzynką i wszystko zasłaniał, widzowie szemrali cicho, dosyć niezadowoleni. Odezwał się mój wrodzy altruizm, podszedłem do Mirka i powiedziałem, żeby spierdalał, bo jest niespecjalnie przezroczysty. Ocknął się nagle, rzucił mi nienawistne spojrzenie i poszedł sobie. Szybko się zorientowałem, że popełniłem błąd. Do mojego wyjścia patrzyłem mu na ręce, kiedy się zbliżał, patrząc się na mnie ponuro.

Często rozmawiałem z panią Lusią, paląc papierosy i wypominając czasy naszej młodości. Ta starsza urocza niewiasta twierdziła z przekonaniem, że jestem jej kolegą z liceum, całkiem sensownie to argumentując. Napełniało mnie to pewnym niepokojem, bo w owym czasie niespecjalnie wierzyłem w prawdy, które kiedyś wydawały mi nie do obalenia. Pani Lusia miała jedno marzenie: wystąpić w 'Jak oni śpiewają'. W tym celu codziennie się pakowała i elegancko ubrana próbowała przekonywać personel, że musi wyjść stąd, bo w Polsacie już na nią czekają. Niestety, nie udawało się jej i znowu spotykaliśmy się w palarni. To z nią słuchałem koncertów religijnych hymnów, śpiewanych przez wariatów z sąsiedniego oddziału. W tym celu trzeba było się udać do kraty na klatce schodowej oddzielającej piętra, usiąść na schodach i słuchać, nie zważając na rozpaczliwe prośby o papierosa innych słuchaczy.

W palarni też poznałem Zbyszka, chłopaka rzadko nawiązującego kontakt z rzeczywistością. Kiedyś udało mi się wejść z nim w krótką pogawędkę, podczas której zorientowałem się, że nawet kompletni paranoicy swój rozum mają. Opowiadając mi chaotycznie o tym, że po wyjściu ze szpitala pewnie będzie musiał siedzieć w domu i brać leki, dodał na koniec całkiem rozsądnie i rzeczowo: Ale pewnie jakąś rentę dadzą, co?

Długie godziny spędziłem też słuchając w kółko, jednej i tej samej smutnej opowieści pana Wiesia. Miał on ukochaną córkę, prawie dorosłą, niestety narkomankę, co z wielu powodów łamało ojcu serce. Między innymi dlatego, że notorycznie kradła mu rentę, po czym ruszała w tzw. tango. Wtedy biedny pan Wiesio nie miał za co pić i musiał iść do jakiejś pracy, która jak powszechnie wiadomo, hańbi każdego pijaka. Kiedyś nieśmiało zapytałem, dlaczego nie pośle córci do jakiegoś Monaru. Na to on zapytał dramatycznie i raczej retorycznie: mam własne dziecko dać zamknąć? Mimo wszystko, jego ślepa i bezgraniczna miłość ojcowska bardzo mnie rozczulała i kiedy wychodził życzyłem mu szczerze, chociaż odrobimy powodzenia w życiu.

Pamiętam ich wszystkich, tak różnych od ludzi, których spotykam zazwyczaj. Przy nich, większość z was to zwykli nudziarze...

24 komentarze:

  1. Oj to prawda,jesteśmy zwykłymi nudziarzami w porównaniu z tym ludźmi , których Pan opisał. Chciałabym kiedyś w którymś tam z siedmiu wcieleń być kimś porządnie szurniętym.Zobaczyć świat oczami świra i myśleć jak wariatka.To na pewno ciekawe.Czasem czuje się jak dziwoląg ale to na pewno nie to samo co świr na stałe. Pewnie świr to dość obraźliwe dla Tych ludzi , ale ja nic złego nie mam na myśli.Pozdrawiam
    PS.Cieszę się, że trafiłam na tego bloga.Przyjemnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tam wolę być nudna ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakaś magia ciągnie niektórych do tej gadającej skrzynki...w moich czasach jeden z nich wchodził na krzesełko/tv był umieszczony wysoko/ i całował każda pojawiająca się twarz na monitorze-nie sposób było go stamtąd odgonić...chyba, że była pora posiłku...
    To były dziwne czasy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja znam takie jedno miejsce w tym stylu... każde wejście tam i oglądanie chorych ludzi było dla mnie zawsze bardzo smutnym doznaniem... Plułam sobie potem w twarz, że narzekam na jakieś bzdury, podczas gdy są ludzie, dla których jeden świat miesza się z drugim... O ja głupia...
    Nigdy nie miałam odwagi się odezwać... ale może to dlatego, że byłam nastolatką... nie myślałam o tym, że mogłabym w ogóle z nimi rozmawiać... że chcieliby...

    Przejmujący ten Twój tekst...

    Pozdrawiam ;)

    P.S. Dlaczego sobie poszedłeś z mojego bloga?

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, racja... Większość ludzi jest nudna, bo niemal taka sama. Nie odróżniają się od siebie. Tylko dlaczego ci inni, ci wyróżniający się chorobą są uważani przez tych nudnych za gorszych?

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmmm. Byłam kiedyś w "domu wariatów"; spotkałam ludzi, których obłęd zamienił w karykatury. Nie wiem, czy chciałabym być w ten sposób "ciekawa". Choroba psychiczna to nie jest egzotyczne zwierzątko, które sprawia, że jego właściciel staje się bardziej interesujący... Ja to widzę, jak straszliwe brzemie. Rozbrat z samym sobą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dla Ciebie to mogą być karykatury, dla mnie to nadal ludzie, oderwani od świata, który chyba tylko po pijanemu można nazwać 'normalnym'...

    OdpowiedzUsuń
  8. Pracowałam kiedyś w takim miejscu. Ci ludzie, są bardzo samotni. Pozostawieni sobie i swoim demonom. Jednocześnie pragną zrozumienia i spokoju.
    Podobało mi się twoje stwierdzenie że to ludzi, a nie karykatury. Odtrącamy ich a przecież każdy z nas może właśnie żyć w przekonaniu że to w co wierzy istnieje... oni też kiedyś wierzyli...

    OdpowiedzUsuń
  9. Człowiek ma chyba taką naturę, że potrzebuje być zauważany przez innych, doceniany i oceniany jako niezwykły, inny, lepszy, ciekawszy... Im bardziej nie jest dostrzegany - a jak sądzę i to ma swoje uzasadnienie - tym bardziej pragnie. I to wcale niekoniecznie musi dotyczyć tego, który cierpi na jakąś chorobę psychiczną.
    Osobiście nie znam nikogo niezwykłego w ten sposób, więc nic mądrego nie powiem, co by wynikało z mojego doświadczenia. Z biografii ludzi niezwykłych wynika, że często byli "inni". Myślę, że to nie ułatwiało życia ani im, ani ich bliskim. Ale może takie "oderwanie", jeśli to jest to, zbliża ich do np do sztuki?
    Osobiście wolę być nudna i cieszyć się ciepłem bliskiej mi osoby.

    OdpowiedzUsuń
  10. ładna melancholijność wkradła się w te wspomnienia...pozdrawiam was mocno

    OdpowiedzUsuń
  11. Na jednym końcu "inferno", na drugim "nudziarze". Jak widać, nie daje mi to spokoju :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Weź persen, albo cuś w tym stylu, przejdzie Ci ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Wolę bieżnię :P
    Wiem, że Ty lubisz założyć robaka i zarzucić wędkę :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak, ale detox był tylko pewnym wstępem. Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły (vide info nad okienkiem komentarzy).

    OdpowiedzUsuń
  15. nie wiem dlaczego, ale mnie nie nudzisz i przyciągasz..............

    mimo, że "odpowiadam Ci chaotycznie"

    OdpowiedzUsuń
  16. Holden, cieszę się :) ale gdzie ja napisałem, że odpowiadasz chaotycznie?

    OdpowiedzUsuń
  17. off topic: ojej, przeczytałeś "Łaskawe"! Ja bym chciała, ale nie umiem czytać grubych książek ;-)

    OdpowiedzUsuń
  18. To proste: kładziemy grubą książkę na łóżku, dzięki czemu nie mdleją ręce i wtedy czytamy :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Nic takiego nie napisałeś do mnie - ale użyłem w moim komentarzu słów z Twojego tekstu:)))))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  20. w moim mieście jest dość duży szpital psychiatryczny, każdy oddział znajduje się w osobnym budynku. Kiedyś w regionie placówka ta zasłynęła z tego, że trzeba było dobudować drugi budynek dla alkoholików, bo przyrost ich liczby w późnych latach 90. to wymusił. Pamiętam, że od zawsze fascynowały mnie trzy wysokie budynki: oddziały zamknięte, każdy dla innej grupy "zaawansowania", obleczone kurtyną tabu i przez to - fascynacji. Nigdy nie przekonałam się, jak jest wewnątrz, chociaż był okres, kiedy intensywnie zastanawiałam się nad studiami w kierunku psychologii klinicznej. No, ale wybrałam inną ścieżkę edukacji i teraz najwyżej będę stykać się z osobami "normalnymi" w warunkach terenowych ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak tam jest.Didżejko? Tak jak w piosence...ona naprawdę oddaje , to co dzieję się na oddziale zamkniętym:
    "Cztery ściany, szafa, stół, pianino. Wróżby będę układać z pościeli, a chleb kroić tak by wystarczyło dni i noce na dwoje podzielić. Własne słowo mieszkania ustrzeże, jeśli nuda mnie w progu powita. Odmówię do siebie pacierze, pacierze w moim domu z widokiem na szpital...
    W szpitalu nie dziwią przemowy wariata, zegarem jest obiad, zbyt śmiesznie jest płakać. A każde spojrzenie kamieniem powraca. I drążę historię nie z tego świata. Ta miłość wygląda jak karta choroby, a gwiazdy wraz z niebem spadają na głowy. I tylko Bóg w białym kitlu przemierza korytarz i częściej jest dane, żegnać niż witać...
    Z dołu płótna zawisną na ścianach, wiatr z obrazów uniesie krzyk żurawi. Ptasia podróż w locie zatrzymana zastanawiać będzie albo bawić. Lecz pianino mi wtedy posłuży i z muzyką co w strunach ukryta. Dokończę podniebne podróże, podróże w moim domu z widokiem na szpital...
    Zapalę świecę bo ciemności się boję. Światło sen mój przyciągnie z oddali. Drżący płomyk schowam wewnątrz dłoni - nie pozwolę świecy się wypalić! Gdyby mrok mnie rozstawił po kątach, swoich spojrzeń nie zdołam już schwytać, pozostanie przez okna wyglądać w moim domu z widokiem na szpital..."

    OdpowiedzUsuń

Proszę nie używać komentarzy do prywatnej korespondencji i osobistych wycieczek, od tego jest mail w profilu :)